Ciuchcia z Leolandii

Pewnego sobot­niego przed­połud­nia pod­czas wiz­y­ty w dzieci­akowej kna­jpce na Sask­iej Kępie “Figa z Makiem” Sta­siowi zaszk­liły się oczy z wraże­nia i swoim malutkim paluszkiem wskazał na piękną tek­tur­ową ciuch­cię sto­jącą na pięknym tek­tur­owym sto­jaku… Wydobył z siebie przepełniony sza­cunkiem dla pro­duk­tu okrzyk “CIUCHCIAAAA”!!! A potem padło mag­iczne słowo-klucz “Tatu­siu KUP!”. Tatuś kupił. Wiado­mo (“Ale masz zjeść zupę”-zaszantażowałem dziecko trady­cyjnym rodzi­ciel­skim szan­tażem). Stasio­ zupę zjadł, a ciuch­cię złożyliśmy w domu. Ciuch­cia była z “Leolandii” i bard­zo nam się spodobała. Mieliśmy wcześniej do czynienia z podob­ny­mi zabawka­mi “made in chi­na” i zaprawdę powiadam Wam-nie ma to jak jakość “made in poland”. Zabawka jest świet­nie zapro­jek­towana, częś­ci łączą się ze sobą ide­al­nie i szlag pod­czas składa­nia człowieka nie trafia. Czyli same plusy.

Sama his­to­ria firmy “Leolan­dia” jest też z takich, które lubię. Jest sobie Pan. Pan się nazy­wa Rafał Dedyńs­ki i rodzi mu się syn. Pewnego dnia pan Rafał postanaw­ia zro­bić dziecku domek z tektury…Oddajmy zatem głos “Leolandii”: “Gdy wyciąłem pier­wszy domek z tek­tu­ry dla mojego niespeł­na trzylet­niego syna i złożyliśmy go wspól­nie, po chwili w środ­ku zaparkowane były wszys­tkie jego samo­chody. Wiec­zorem ułożył w domku kocyk i położył na nim wszys­tkie swo­je plusza­ki, opowiedzi­ał im bajkę a kiedy usnęły, zamknął delikat­nie drzwi i sam poszedł spać. Następ­nego dnia, jak tylko wstał, zaczęło się wielkie mal­owanie dachu…”. Tak się zaczęło i trwa to do dziś. Leolan­dia się rozwi­ja i rozsz­erza swo­ją ofer­tę. Gorą­co kibicu­ję temu pro­jek­towi bo czuć w tym duszę i pasję. Z infor­ma­cji od pana Rafała wiem, że w przy­go­towa­niu są samolo­ty! (sprawdza­j­cie na www.leolandia.pl). Będzie się dzi­ało. A dla Was mam taki sam fajny zestaw jaki właśnie złożyliśmy:) Szuka­j­cie infor­ma­cji na naszym face­bookowym pro­filu jak go dostać.

p.s. Muszę się podzielić z Wami smut­ną infor­ma­cją. Pod­czas zdjęć do tego tes­tu od aparatu z niewiadomych przy­czyn odpiął mi się obiek­tyw (Canon 24mm/1,4 L) i uderzył o ziemię. Nie żyje. Zginął na miejs­cu. Zamienił się w grze­chotkę. Jestem tym do dziś zdruzgotany…R.I.P mój najlep­szy obiektywie.