II Ultramaraton Bieszczadzki

464 twardzieli. Takich ludzi zobaczyłem 12 październi­ka w Cis­nej. 53 km morder­czego momen­ta­mi biegu, 3000 metrów przewyższeń i 8 godzin lim­i­tu cza­sowego na prze­bieg­nię­cie trasy. II Ultra Mara­ton Bieszczadz­ki był dla mnie bard­zo zagad­kowy, zazwyczaj wszys­tko staram się mieć zaplanowane a tym razem nie wiedzi­ałem jak będzie. Byłem pewny tylko jed­nego — w tym repor­tażu ważne są dla mnie góry i ludzie, ich emoc­je i wysiłek.

Skupi­e­nie na twarzach i gdzieś tam krążące w poran­nej, bieszczadzkiej mgle zden­er­wowanie. To mi się udziela. Strzał z pis­to­le­tu star­towego o 7:30, morze kolorowych głów bieg­nie przed siebie i robi się lep­iej, pojaw­ia­ją się uśmiechy na twarzach bie­gaczy. Spotkamy się wysoko w górach za kil­ka godzin. Zaczy­nam swo­ją wspinaczkę na 46 km, na szczyt Małe Jasło (1097 m n.p.m.). Połon­i­na na której czekam na elitę biegów górs­kich to widok za mil­ion dolarów. Warto było 2,5 godziny wchodz­ić pod górę i nie zdążyć na przy­go­towany dla mnie samochód jadą­cy przed zawod­nika­mi. ok 11:45 zza drzew wbie­ga pier­wszy zawod­nik, Jan Wąsow­icz. Bezsze­lest­nie przemierza połon­inę, nie wyglą­da na człowieka który bieg­nie już pon­ad 4 godziny. Za nim dru­gi — Oskar Mika, pyta­ją­cy o czas pier­wszego (ok 12 min­ut różni­cy). Widzę gry­mas niezad­owole­nia na twarzy Oskara. Potem trze­ci — Robert Faron przys­ta­je żeby napić się ode mnie wody, zamieni­amy dwa słowa i Robert bieg­nie dalej. Po kilku­nas­tu min­u­tach na tym pustkow­iu zaczy­na robić się coraz gęś­ciej. Schodzę w dół i momen­ta­mi jest to po pros­tu zbieg ze stromej góry w podob­nym tem­pie w jakim zbie­ga­ją zawod­ni­cy, inaczej się nie da — blokowałbym ich na wąs­kich ścieżkach. Robię im zdję­cia, chowam się w krza­kach mod­ląc się w duchu żeby nie wpaść w jakąś dzi­urę, przy­tu­lam się do drzew żeby nie przeszkadzać. Jesteśmy coraz niżej, coraz więcej ostrych epitetów pod adresem bło­ta i stromego zbiegu, wysiłek jest duży. Sły­chać już muzykę na mecie, co chwilę pada pytanie w moim kierunku „ile jeszcze?”. Doda­ję otuchy bieg­ną­cym opowieś­ciom o zim­nym piwie na mecie, pięknym medalu i o „jeszcze tylko jed­nym kilo­metrze”. Na metę wpada­ją ostat­ni zawod­ni­cy. Okrutne zmęcze­nie i radość. Jestem z nimi, cieszę się z tego równie moc­no jak­bym to i ja prze­biegł ten mara­ton. Jestem z nich dum­ny. To są prawdzi­wi twardziele.

481A7272 481A7294 481A7352 481A7485 481A7529 481A7556 481A7564 481A7585 481A7603 481A7638 481A7687 481A7759 481A7780 481A7825 481A7830 481A7845 481A7877 481A7900 481A7948 481A8024 481A8037 481A8066 481A8117 481A8132 481A8144 481A8152 481A8183 481A8200 481A8220 481A8233 481A8235 481A8246 481A8251 481A8253